Kontrola w wychowaniu

Czy da się wychować dziecko bez kontroli?

Czy pobłażanie jest jedyną alternatywą?

Co można zrobić, aby zapewnić dziecku rozwój bez poczucia winy?

 

Kontrola jako system przyjęty

Jako osoba urodzona w latach 70-tych ubiegłego wieku, otrzymałam tzw. tradycyjne wychowanie. Choć głową rodziny była wg moich ówczesnych obserwacji  mama, to głównie ojciec domagał się szacunku i posłuszeństwa. Mama była tą osobą od wysłuchania i przytulenia. Rosłam więc między skrajnościami od łagodności (matki) do karności i niedostępności (ojca).

Już jako dziecko obiecałam sobie, że dla swoich dzieci będę bardziej jak moja mama – otwarta i dostępna (któż będąc dzieckiem nie czynił sobie takich postanowień?).

Podczas edukacji szkolnej (czasy szkoły podstawowej) otrzymywałam komunikaty, że posłuszeństwo to jest to na czym zależy nauczycielom. Kto przeszkadzał na lekcji (wiercił się w niewygodnych ławkach, rozmawiał z koleżanką, kolegą – bo ile można słuchać pani i wysiedzieć prawie nieruchomo) otrzymywał karę w postaci stania w kącie, lania po łapach linijką. Świadoma bolesności tych „konsekwencji” siedziałam cicho, co nauczycielom bardzo się podobało i nazywali takie ciche dziecko „grzecznym”.

Przyjmowałam ówcześnie taki rozkład relacji jako coś naturalnego, tak ma być, nawet jeśli dziecku się to nie podoba i czuje się z tym źle. To przecież dorośli urządzali nam świat.

 

 

Pobłażanie jako jedyna alternatywa?

Pamiętam jednak i takich nauczycieli, którzy nie krzyczeli, nie karali. O takich myślałam wówczas, że ich lubię. Tych „karzących” po prostu się bałam.

Jako rodzic, który nie chciał powielać znanych wzorców, uciekał od karania i surowości zdarzało mi się popadać w drugą skrajność (bo innej alternatywy nie znałam) jaką jest pobłażliwość.

A może jednak to nie było do końca pobłażanie? Moją intencją było dawanie dziecku swobody, czy możliwości wyboru nie dlatego, aby mieć święty spokój (choć i to się zdarzało), ale głównie dlatego, żeby nauczyło się samo decydować, samo wybierać. Ja była ciekawa tych dziecięcych wyborów, czasem sobie myślałam: „O tego jeszcze nie wiedziałam o swoim dziecku, że tego chce, że tak potrafi”. Inni patrząc z boku twierdzili, że pozwalam sobie wejść na głowę, że sobie z dzieckiem nie radzę. Ale ja nie chcę sobie z dzieckiem radzić, nie tak widzę siebie w relacjach z nim.

 

 

Tak działa nasz mózg!

Wielu dorosłych i dzisiaj postępuje podobnie jak opisani wyżej surowi nauczyciele (stosują time out lub karne kąty). Automatycznie powtarzają to czego sami doświadczyli. Nie oceniam tego. Tak po prostu działa nasz mózg.

Bycie rodzicem to trudna rola (wiem, co piszę), nikt nas nie uczył tego. Wiemy i umiemy tyle, ile mamy zakodowane w pamięci z przeszłości.

Jednak nie uważam, że nie możemy nic z tym zrobić. Mamy wpływ na swoje  postawy i zachowania. Jeśli ukończenie własnej edukacji uważamy za kres naszego rozwoju – to jesteśmy w błędzie. Badania neurobiologów dowodzą, że mózg człowieka rozwija się przez całe życie (nie tylko w dzieciństwie, choć wtedy szybciej).  Zapisane w neuronach lustrzanych dawne doświadczenia można modyfikować dzięki nowym doświadczeniom.

 

Jak znaleźć złoty środek?

Dzisiaj (po kilkunastu latach od zostania mamą) bycie rodzicem to dla mnie dążenie do tego, aby być świadomym samego siebie.

Im więcej przyglądam się sobie, swoim zachowaniem, wyborom i próbuję je „rozgryźć” tym bardziej czuję i rozumiem zachowania swoich dzieci. Dostrzegam ich potrzeby i działania, które stoją za ich zaspokojeniem.

Zastanawiam się czego tak naprawdę potrzebują dzieci, aby się rozwijać. Czy nasze rady, pouczenia naprawdę wnoszą jakąś wartość do ich świata? Czy ustalone przez nas (dorosłych) zasady są im niezbędne? Czy nie są dla nich ograniczeniem? Czy nie blokują naturalnego potencjału dziecka?

Bo przecież nie ważne czego potrzebujesz, czego chcesz doświadczyć sam – ja (dorosły) mam dla ciebie gotowe schematy postępowania. Rób tak i tak i wtedy będziesz w porządku. Wszystko co wykracz poza ustalone przez mnie normy jest złe, więc jeśli nie dostosujesz się to jesteś zły.

Czy tego potrzebują dzieci?

 

A może bardziej potrzebuje spokoju i zaufania, otoczenia, które gwarantuje bezpieczeństwo, przyjmuje je takim jakie jest, bez wzbudzania stresu i poczucia winy, że nie spełnia naszych oczekiwań.

Z tymi pytaniami Rodzicu pozostawiam cię  dzisiaj.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *